Spis treści

Moje dzieciństwo spędziłam na wsi w drewnianej chałupie, która pachniała drzewem i prawdziwym chlebem, który piekła moja śp. Babcia Zosia. Moja szkoła mieściła się w starym, popadającym w ruinę dworku, do którego od czasu do czasu przyjeżdżało objazdowe kino, co było ogromną atrakcją. Czas płynął swoim tempem. Pory roku przeplatały i zarazem zazębiały się z częściami roku liturgicznego. To było widać i słychać i całe prawie życie było temu podporządkowane.
Moja śp. Babcia tańczyła i śpiewała w zespole ludowym i mnie jako pachole wciskała w gorset i kwiaciastą spódnicę z zapaską zabierając na dożynki i tym podobne rozrywki. Wyrosłam w otoczeniu tradycji, świątecznych zwyczajów, pasyjnego zawodzenia przy grobie i wszelakich obrzędów. Później jako nastolatka buntowałam się nieco, ale czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci /;o).... teraz wiem, że coś w tym jest.

Kiedy wraz z Rodziną wyjechałam do pobliskiego miasta, dla wiejskiego dziecka zaczęło się zupełnie inne życie. Miasto było takie szare, betonowe i „pachniało" spalinami.
Śpiewać uwielbiałam od małego, ale w końcu nadszedł czas na pobieranie nauk. Doskonaliłam swoje umiejętności pod okiem Anny Budzińskiej, Małgorzaty Mach i Bartłomieja Bukowskiego w klasie śpiewu klasycznego. Mocowałam się z Mozartem, Bachem, Brahmsem, Szubertem, Karłowiczem, Moniuszką i wielu wspaniałymi kompozytorami. Pomagał mi w tym mój dość mocny głos i wszyscy mi powtarzali, że będę śpiewać operę. Ja jednak wciąż się o wszystko sprzeczałam z moją nauczycielką. Wciąż poszukiwałam tego, co tak naprawdę drzemało we mnie i było na wyciągnięcie ręki. Tak więc moja muzyczna podróż przypominała trochę wyprawę Kolumba do Indii, bo wciąż odkrywałam następną Amerykę. Śpiewałam więc arie operowe i pieśni, poezję śpiewaną, gospel i wiele ciekawych rodzajów muzyki. Zajmowałam się muzyką liturgiczną.